I jego przygody z długim dystansem?
On o nas nie zapomina.
Przenieśmy się i w tym roku na wschodnie wybrzeże Australii
Można rzec: od naszego sympatyka i współpracownika, Ironmana z Antypodów, jedyna i niepowtarzalna relacja z zawodów IM Australia!
Z DRUGIEJ STRONY PŁOTKÓW
Nie było mi dane w tym roku po raz czwarty stanąć na starcie Ironmana.
Różne okoliczności w życiu prywatnym i zawodowym sprawiły, że w już grudniu wiedziałem, że tego lata nie będę miał wystarczająco dużo czasu na trening.
Jednak 5 kwietnia tuż przed 6 rano stałem czekając na start. Niestety, stałem po drugiej stronie płotków.
Uczucia miałem mieszane - z jednej strony szkoda mi było, że nie startuję, z drugiej strony, po trzech startach, odpoczynek od reżimu treningowego przyjąłem z przyjemnością. Przyjdzie kolejny rok… jeśli tylko ciało wytrzyma.
Obsada tegorocznego IM Australia zapowiadała się całkiem nieźle. Był poprzedni zwycięzca Patrick Vernay, był Tim deBoom, a z kobiet dwie mistrzynie z Kona - Chrissie Wellington i Michellie Jones. Ta ostatnia wycofała się w ostatniej chwili z powodu infekcji wirusowej.
Zawodowcy startowali pół godziny przed grupami wiekowymi, aby uniknąć dublowania słabszych pływaków na drugim okrążeniu.
Gdy tylko profi przepłynęli pierwsze kółko rozległ się wystrzał wypuszczający ponad 1300 zawodników.
Woda się pieniła i kłębiła młócona rękami, a stawka szybko rozciągnęła się wzdłuż trasy. Nam na brzegu nie było dane długo czekać na pływaków. Peter Jacobs z Australii był pierwszy na brzegu, a z kobiet niedługo potem pojawiła się, jak zwykle uśmiechnięta, Chrissie Wellington. Jednak najlepszy czas zrobił w wodzie jeden z amatorów - 45 minut! Ostatnia zawodniczka ukończyła pływanie w 2:12, trzy minuty przed zamknięciem trasy i wyglądała na bardzo zmęczoną.
Transition (strefa zmiany; T1; pływanie-jazda na rowerze) szybko opustoszała. Zawodnicy rozpoczynali trzy 60-cio km pętle dość pofalowanej trasy. Na szczęście pogoda dopisała, warunki były niemalże idealne. Po całym tygodniu deszczów dzień był pochmurny, padało tylko w czasie jazdy na rowerze i to ledwie przez jakieś pół godziny. Było ok. 24 stopni - nie za gorąco, ale wystarczająco ciepło aby nie zmarznąć będąc mokrym na rowerze, wiatru nie było.
W połowie pierwszego kółka usłyszeliśmy, że Chrissie była tylko 5 minut za prowadzącym mężczyzną i miała niezagrożone prowadzenie wśród kobiet. Chodziłem wzdłuż trasy, wypatrując znajomych pomykających na rowerach i zagrzewając ich do boju, i czekałem na pierwszych kończących jazdę. Nie byłem przy strefie zmian rower-bieg gdy pierwsi mężczyźni kończyli jazdę na rowerze, widziałem jednak Chrissie gdy podjechała i oddała rower. Miała błyskawiczną zmianę, zanim zdążyłem się ulokować w dobrym miejscu na zrobienie zdjęcia ona już zniknęła.
Na drugiej z trzech 14-sto km pętli Patrick Vernay znany ze swoich umiejętności biegowych wyprzedził Jacobsa i taka kolejność pozostała już do mety, na którą Patrick przybył w czasie 8:24.
Wśród kobiet Chrissie Wellington była niezagrożona i ukończyła poniżej 9 godzin – 8:57!
W czasie gdy czołówka świętowała zwycięstwo ostatni uczestnicy zamieniali rower na buty biegowe i wyruszali na trasę maratonu.
Gdy Chrissie skończyła wyścig stałem przy płotku okalającym metę i w pewnym momencie zauważyłem ją podążającą w moim kierunku…
Nasza rozmowa brzmiała mniej więcej tak:
- Chrissie czy zechciałabyś podejść tu na chwilę?
- Ależ oczywiście.
- Chrissie, przede wszystkim chciałbym Ci pogratulować wszystkich Twoich zwycięstw, dwóch w Kona i dwóch tutaj w Port Macquarie.
- Bardzo dziękuję.
- Jednocześnie chciałbym Ci bardzo podziękować za to co w zeszłym roku zrobiłaś dla nas “age groupers”. Po wyczerpującym starcie poświęciłaś swój odpoczynek aby do późnej nocy być z nami na mecie i rozdawać kończącym medale. To byla wielka sprawa dla nas wszystkich kończących w tyle stawki widzieć Ciebie witającą nas.
- Dziękuję bardzo, bardzo mi przyjemnie, że to tak odebrałeś. W tym roku też będę na mecie do końca.
- Chrissie, tym pokazałaś, że nie tylko jesteś mistrzynią świata ale i championem sportu. Mój przyjaciel w Polsce prowadzi grupę ludzi do startu w IM w przyszłym roku - taki projekt “from zero to hero”. Mam przy sobie kurtkę z ich logo. Czy zechciałabyś ją podpisać dla grupy.
- Z przyjemnością.
- Dziękuję Ci bardzo za rozmowę i autograf, i powodzenia w tym roku w Kona!
Tej dziewczynie uśmiech nigdy nie schodzi z twarzy!
A potem pozostał jeszcze bardzo długi dzień dopingowania znajomych i nieznajomych, aż do ostatniego zawodnika. Wiedziałem, że muszę zostać przy trasie aż minie mnie ostatni biegacz. Czułem, że jestem im to winien. Dziękowałem im za to, że dopingowali mnie późno w nocy w poprzednich latach.
Więc zdzierałem gardło pomagając wszystkim początkującym i debiutantom, dopingowałem weteranów takich jak legendarny Dave Ross, jedyny, który zaliczył wszystkie 24 Ironman Australia! Dave zawsze biega w długich szortach w niebieski wzór - to jego trademark.
Inny mój znajomy Ted Anderson, właściciel sklepu rowerowego w pobliskim miasteczku kończył swojego 14 Ironmana. Na zdjęciu ma on specjalny numer startowy. Ci, którzy ukończyli 10 Ironmanów otrzymują tytuł “legendy” i dostają specjalny, osobisty, złoty numer. Pierwsze cyfry się zmieniają co roku - oznaczają ilość ukończonych startów. Druga część jest stała - to kolejność, w której otrzymało się tytuł “legendy“.
Wielu zawodników miało swoje własne drużyny dopingowe poubierane w wyróżniające ich stroje.
A po zmroku, gdy zawodnicy dostali “glo-stick” - chemiczne świecące pałeczki, widać było długi rząd podrygujących światełek.
Życie przynosi czasem przyjemne niespodzianki - staliśmy z kolegą w pewnym ustronnym miejscu trasy, gdy stojąca po drugiej stronie ścieżki dziewczyna zdecydowała, że przebiegający w tym momencie obok jej chłopak potrzebuje silnego bodźca dopingowego i pokazała mu (i nam) biust. Niestety, mimo naszych próśb nie zgodziła się powtórzyć spektaklu przed kamerą.
W końcu ostatni zawodnik przeszedł przed miejscem, w którym stałem, w swojej drodze do mety.
Spojrzałem na zegarek, miał jeszcze 5 km do zrobienia i wystarczająco dużo czasu. Wiedziałem, że na mecie przywitają go słowa “You are an Ironman”. Te słowa, które są najcenniejszą nagrodą za cały trud włożony w przygotowania i wysiłek startowy w ciągu jednego, długiego dnia. Dostałem potężnego kopa motywacyjnego - chce to znowu w przyszłym roku usłyszeć.
1 komentarz:
Świetna relacja, świetny Leżan, świetna Chrissie :D
Prześlij komentarz