ogrom wiedzy za darmo, ale dorzuć się na kawę



środa, 30 września 2020

Bikepacking, z Wrocławia nad morze i z powrotem

Dzisiaj coś innego, coś poza sportem, ale już nie będącego turystyką i rekreacją (choć zawiera w sobie cząstki tych aktywności). Coś co wypełniło pustkę po zawieszeniu wielu aktywności i co może być przygotowaniem i dobrym wprowadzeniem do rowerowych wyścigów długodystansowych.

Wyprawa rowerowa, bo o niej napiszę jest czymś wymykającym się z jednoznacznych definicji, a zależne jest to od dystansu dziennego, dystansu całościowego, czasu pokonywania i sposobu noclegu. Bo czym innym jest wycieczka tygodniowa po 40 km dziennie z zapewnionymi noclegami i posiłkami. a czym innym nieustanny wyścig na dystansie np. 4000 km bez żadnego wsparcia. Ale dla obu tak odmiennych aktywności można znaleźć wspólny mianownik.

W takim razie opiszę coś pośredniego. Co już nie jest turystyczno-rekreacyjną wycieczką, ale jeszcze nie jest „transcontinentalem” [czym jest np. Transcontinental zobaczysz tu: https://www.transcontinental.cc ]. Wyprawę z Wrocławia nad morze; nasze, bałtyckie, i powrót.



Trasa przypominała „ósemkę”. Z Wrocławia wyjazd przez Trzebnicę, a dojazd nad morze przez Choszczno; powrót przez Połczyn Zdrój i wjazd do Wrocławia od strony Wołowa, Brzegu Dolnego.


Tak wyglądał profil trasy. 



Całość zajęła kilka dni i zamknęła się ponad 1000 km jazdy (ponad 67 godz.), średnio dziennie pokonywane było ok. 100 km, a średnia prędkość wyniosła nieco ponad 15 km/h. Przy okazji: są to dane z licznika rowerowego, czyli prowadzenie roweru też naliczało dystans i czas. 

Na profilu widać dystans 951 km, ale taki był plan i nie przedstawia rzeczywistej trasy, która nieco się różniła w swoim przebiegu (błądzenie, wybór innej drogi, dojazdy na noclegi, itp.) od tej zaplanowanej. 


O przygodach na trasie można by wiele pisać i pokazywać setki zdjęć, ale ja zamiast tego chciałem skupić się na tzw. technikaliach.

 

Po pierwsze rower. Jak widać były dwa różne rowery, bo jak wiadomo najlepszym rowerem na wyprawę jest rower własny. I już. Wszelkie odmiany (szosa, bmx, składak, gravel, etc.) mogą bardziej lub mniej ułatwiać podróż i przewożenie bagażu, choć może powinienem napisać utrudniać zamiast ułatwiać, ale na każdym da się odbyć wyprawę. I to tyle w tym temacie, bo liczą się chęci. 

Dalsze omówienie będzie dotyczyło roweru, na którym jechałem: Stevens Tabor. Gdy go kupowałem jakiś czas temu był najtańszym, który spełniał moje dwa warunki: miał schowane linki w ramie i miał hamulce tarczowe.



Najważniejsza potrzeba w XXI wieku przy licznych urządzeniach elektronicznych, to skąd wziąć prąd; skąd wziąć prąd na rowerze?


Moim rozwiązaniem było dynamo w przedniej piaście. Zdecydowałem się na Shutter Precision (link do strony: https://www.sp-dynamo.com/series8.html ). Mój model to PD-8, kupiony w dobrej cenie, bo są już modele z serii 9. Wybrałem tę firmę ze względu na parametry prądu ładowania, co wiąże się z prędkością toczenia. Prądnica służyła głównie do ładowania powerbanku. 

Decydując się na zakup dynama tej firmy sprawdź koniecznie do jakiego rodzaju hamulców ma być i na jaką ilość szprych w obręczy. 


Drugą rzeczą było zabezpieczenie urządzenia podczas ładowania, bo nie da się ładować i zasilać elektroniki bezpośrednio z dynama. Do tego służyło takie małe pudełeczko (na zdjęciu z pudełkiem zapałek, by pokazać, że naprawdę jest małe):  


PowerBug (link do strony: https://powerbug.pl ), bo o nim piszę zapewniał mi ładowanie powerbanku, a z niego ładowałem resztę urządzeń, głównie telefon, a także lampki. Można podpiąć telefon bezpośrednio, ale obawiając się jakichkolwiek przepięć (0,0001% szansy) wolałem raczej poświęcić powerbank, niż telefon. Jego pojemność 10000 mA wystarczyła bez żadnych problemów.

Telefon wykorzystywałem do sprawdzania pogody i z aplikacji pogodowych polecam Windy (link: https://www.windy.com/ ), norweski Yr (link: https://www.yr.no ) oraz nasz ICM (link: http://www.meteo.pl ) oraz do sprawdzania pozycji na trasie i planowania podróży na bieżąco (googlowe mapy oraz wbudowana aplikacja). Nie korzystałem z tych aplikacji do ciągłego monitorowania pozycji na trasie (klasyczna nawigacja), ani do zapisywania śladu, a i tak bateria ze 100% schodziła do kilku na koniec dnia.


A skoro o aplikacja mowa, to do wstępnego zaplanowania trasy wykorzystałem Ride with GPS (link: https://ridewithgps.com ). Nie przeniosłem trasy na telefon, by nie trzymać się niewolniczo kreski na mapie i mieć możliwość twórczej modyfikacji podróży, co okazało się trafną decyzją.


Tyle o prądzie, teraz o bagażach. Klasyczne sakwy na bagażnik odpadały z różnych względów. Skupiłem się na rozwiązaniach stricte bikepackingowych.  



Bagaż za i pod siodło, pod górną rurę, na górną rurę za mostek oraz na kierownicę.


Torba podsiodłowa (a może zasiodłowa?) Apidury [link: https://www.apidura.com ] została wybrana ze względu na renomę jaką cieszy się wśród bikepackerów, a ta została wypracowana przez jej niezawodność, oraz litraż. W momencie gdy ją kupowałem nie było większej dostępnej na rynku, a korzystam z wersji 17-litrowej.

Pozostałe torby to wyroby marki Topeak [link:https://www.topeak.com/global/en/ ], które uważam za bardzo dobrze zrobione, a niektóre rozwiązania za świetne, np. dodatkowa blokada na taśmie przy zatrzasku na taśmie. Przy okazji torebka na górną rurę za mostek, też była największą dostępną na rynku.


Spanie i gotowanie.

Dach nad głową zapewnił nam namiot Fjord Nansen Rekvik 3 [link: https://fjordnansen.pl/katalog/namiot-rekvik-iii-26-kg/ ]. Nie będą się rozwodził dlaczego taka konstrukcja, a nie inna. Tak chciałem i już. Za to za rzecz najważniejszą uważam, że w środku było miejsce nie tylko dla dwóch osób (mam 182 cm i wyciągnięty do spania nie dotykam ścianek), ale też i dla wszystkich (sic!) bagaży. 

Namiot przetrwał obfite poranne rosy, a nawet przymrozek, zawsze był mokry pakowany o świcie i suszony około południa i sechł szybko. Wieczorami wygodnie dzięki temu się rozkładał.

Komfort spania dopełniały pompowane materace i śpiwory. 

Ze względu na to, że współczesne lekkie namioty mają dość cienkie podłogi podatne na uszkodzenia zawsze pod spód rozkładałem plandekę. Tak, taką zwykłą plandekę 2 x 3 m.


Ciepłe posiłki to kartusz i palnik. Myślałem o innym rozwiązaniu na paliwo płynne, ale w tym przypadku zaważyły względy… posiadania. Po prostu mam kilka kartuszy w domu i szkoda ich nie wykorzystywać.

I jeszcze jedna rzecz, którą zrobiłem przed wyjazdem: zmieniłem opony. Na zdjęciu poniżej widać dlaczego. Tak, chodzi o ten refleksyjny okrąg na kołach. Dodatkowy odblask poprawiający widoczność, a więc i bezpieczeństwo.



A propos opon obie były takie same (Schwalbe Mondial). Bardzo dobrze dobrze spisały się na różnych nawierzchniach (asfalt, bruk, szutr, gruntówka) oprócz dróg piaszczystych. I jak można przypuszczać tylna była nieco bardziej zużyta niż przednia, ale po to miałem dwie identyczne, by po powrocie zamienić je miejscami; ot, taki patent na dłuższe życie przedmiotów.

Jeszcze jedna ważna rzecz: napęd (Shimano, Tiagra 4700, 10-rzędów). Dysponowałem korbą 50-34 i kasetą 11-32. Dużej tarczy użyłem tylko raz na zjeździe w pierwszym dniu, potem łańcuch powędrował na 34 zęby i tam pozostał do końca. Zjazd był wykorzystywany do uniesienia się z siodełka, nie do dokręcania celem większej prędkości. 

Tarcza 32 w kasecie, to dla mnie za mało. Dawałem radę, ale mogłoby być więcej (np. 34). 

W przyszłości do rozważenia zamiana korby na 46-30 lub zmiana napędu na pojedynczy blat z 11-rzędową (może 12) kasetą.


Co jeszcze? Rowery na noc zawsze były spinane i dodatkowo zabezpieczane (plandeka chroniła przed np. opadem lub rosą i powodowała dodatkowy charakterystyczny szelest, gdyby ktoś chciał zajrzeć co jest pod nią), a nawet, gdy tego wymagały okoliczności, maskowane. Wiem, że zielona byłaby do tego lepsza, ale jak byłem na zakupach, to były tylko niebieskie.

Na dwa pytania: co zabrać ze sobą i jak się pakować mogę udzielić tylko takiej porady. Weź najmniejszą potrzebną ilość rzeczy, która zapewni ci komfort nie tylko jazdy ale i odpoczynku, zwłaszcza spania.

Pakuj rzeczy tak, by najcięższe mieć jak najbliżej ramy i nie przeciążaj kierownicy, bo to wpływa na sterowność roweru. Resztę i tak wypracujesz sam w czasie wyprawy i staniesz się mistrzem upychania rzeczy w niewielkiej przestrzeni.


Po kilku dniach zauważysz, że wpadasz w pewien schemat pobudki, pakowania, jazdy, posiłków, etc. Tego też każdy sam doświadcza i dostosowuje do własnych preferencji i upodobań.


Powodzenia! 




podobało się, skorzystałeś? postaw kawę autorowi