Ranga Mistrzostw Świata zobowiązuje!
Grupa Challenge (będę też używał zwrotu „federacja”) stanęła na wysokości zadania i mu sprostała.
Wiem, że w świecie triathlonu znaczek „eM-dot” ma wartość bezcenną i że Kona jest substytutem wszystkiego czego chce każdy triathleta dokonać, ale „Rodzina” Challenge robi bardzo dużo by sprostać wysoko zawieszonej poprzeczce.
Ściąga mistrzów i sławy tej dyscypliny, którzy przyciągają wiernych fanów i kibiców, i naśladowców.
Dba o amtorów.
Podporządkowuje się magii miejsca i randze zawodów.
Start w imprezie rangi mistrzowskiej, to dla amatora znalezienie się w triathlonowym niebie.
Ogrom przygotowań przytłaczał.
Zaryzykuję twierdzenie, że w sumie rozwinięto może nawet i kilka kilometrów czerwonego chodnika, nierówności długiego dobiegu z pływania do T1 miejscami były wyłożone podwójną (sic!) sztuczną trawą i na to był położony czerwony chodnik.
Strome zbocze zostało zastąpione pochylnią (fakt: mogłaby być jeszcze bardziej połoga).
Wytaśmowanie, wyznakowanie, etc. przygotowane perfekcyjnie, choć prowadzący na rowerze nie uniknął błędu na pierwszym ostrym zakręcie.
Skoro już jesteśmy przy jeździe rowerowej - niestety, nawierzchnia była momentami słaba. Na tyle słaba, że eliminowała z jazdy uczestników. Pro wycofywali się, amatorzy prowadzili rower nawet kilkanaście kilometrów.
Już starty falowe do pływania odbywały się w upale, więc bieganie na całkowicie wystawionej na słońce trasie mogło nie należeć do najprzyjemniejszych.
Organizator co prawda nie przesunął godziny starty (a szkoda), ale za to szybko podjął decyzję i utworzył dodatkowe punkty z wodą na trasie oraz dopuścił pomoc z zewnątrz (podanie wody) o ile nie będzie się przeszkadzało zawodnikom i wchodziło na trasę.
Musze przyznać, że tym mnie ujęli, tak właśnie wygląda życiowe i serdecznie ludzkie podejście do uczestników przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych.
Niesprzyjających amatorom, bo profi gnali jak szaleni.
Lionel Sanders ukończył zawody z czasem 3:40:04 i pewnie miałby o wiele lepszy czas, gdyby nie to, że ostatnie metry przeznaczył na „przybijanie piątek” kibicom (tak, ja też na tym skorzystałem).
Sebastian Kienle, wiecznie drugi, dzielnie walczył przez połowę trasy biegowej, aż nie odparł ataku Sandersa i z nieco ponad 1 minutą starty dobiegł na drugim miejscu do mety (tak, też „przybiliśmy piątkę”).
Wielka gwiazda tej imprezy Alistair Brownlee, po dość wczesnym objęciu prowadzenia podczas jazdy rowerowej utrzymywał pierwsze miejsce do biegania i biegł ok. 200 m przed Sandersem i Kienle i nagle, na przestrzeni 500 metrów losy mistrzowskiego tytułu się odwróciły. Alistair utracił prowadzenie, zwolnił i wkrótce się wycofał.
Dramatyczniejsze zmagania prowadziły panie. W którymś momencie myślałem, że z mistrzowskimi tytułami będzie kanadyjski dublet, ale tak się nie stało. Wygrała Lucy Charles (świetne pływanie; przeciętny rower i odrabianie straty podczas biegu, by z szóstego miejsca przesunąć się aż na pierwsze) przed Annabel Luxford i Heather Wurtele.
W mistrzostwach wzięła udział liczna grupa Polaków, wielu z medalowymi sukcesami i tytułami mistrzowskimi.
Wyniki:
To była wspaniała impreza. Świetne mistrzostwa i bardzo się cieszę, że mogłem w nich uczestniczyć jako obserwator, kibic i trener.
Uczestnicy dostarczyli mi wielu sportowych emocji, a ludzie których znam, sportowcy-amatorzy, wielu wzruszeń, gdy podziwiałem ich nieustępliwą walkę.
Tak wyglądać powinny mistrzostwa, takie były i zasłużyły na miano epickich.
Czy były niedociągnięcia, wpadki, potknięcia i niedociągnięcia?
Były.
Ale zakładam, że organizartor zdaje sobie z nich sprawę i w przyszłości poprawi je.
A my oddani triathlonowi będziemy trenować jak konie (nawiązanie do ośrodka gdzie odbywały się zawody, kto nie rozumie niech poprosi uczestnika o wyjaśnienie) i następnym razem będziemy lepsi od naszych rywali.
***
Zdjęcia seria pierwsza:
Zdjęcia seria druga:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz