poniedziałek, 11 marca 2024

David Goggins - Nic mnie nie złamie

David Goggins ‚”Nic mnie nie złamie”, Galaktyka, 2023, 

ISBN 987-83-7579-884-5



Na początek przekażę najważniejszą myśl:

Nie, nie jesteś taki sam jak Goggins i nie powtórzysz jego drogi.


Dodam także optymistyczne zdanie:

Tak, jego przykład może pozwolić Ci się zmienić.

Może, ale nie musi.


Piszę (a Ty czytasz) te słowa pod wpływem ukończonej książki Davida Gogginsa „Nic mnie nie złamie”, która moim zdaniem spowoduje ogromny przypływ pacjentów do poradni ortopedycznych i rehabilitacyjnych. Wszystko przez jego osiągnięcia wypracowane żelazną dyscypliną, przeładowaną wysiłkiem i masochistycznym uporem w jakim tkwił w dążeniu do entuzjastycznie wybieranych celów.

Może też pomóc w przełamaniu własnych słabości i pozwolić się zmienić, na przykład wykorzystując sposoby i procedury, które sam stosował (o tym w książce), ale pamiętaj że książka pokazuje ponadprzeciętną osobę, która odnalazła się w przyjętym przez siebie życiu i podejmowanych wyzwaniach.

Tak jak nie każdy z nas będzie Phelpsem, Boltem, Pogacarem (wstaw tutaj ulubione nazwisko mistrza lub multimedalisty, lub dominatora w jakiejś dyscyplinie), czy jakimkolwiek innym mistrzem i rekordzistą, tak każdy z nas będzie mógł czerpać nieskończoną inspirację z ich dokonań.

Dlatego, zachęcam, przeczytaj te książkę.

Recenzji pewnie są tysiące w sieci i pewnie wiele z nich zachwycają się potęgą woli i siłą psychiki oraz sukcesami sportowymi Gogginsa. Ja ze swojej strony, zgodnie z wytyczoną linią tego bloga chciałbym skupić się na aspektach treningowych, które mogą umknąć w trakcie czytania (bo czyta się dość dobrze).

Przede wszystkim był bardzo słabym uczniem, wręcz z opóźnieniem intelektualnym, z „trudnym” ojcem, ciągotami bandyckimi, ale też i chęcią wyrwania się z tego piekła, którą upatrywał w wymarzonej pracy, czyli ofiarnej służbie ratowniczej.

Nie udało się i popadł w zwątpienie, które jak to często w dzisiejszych czasach się dzieje, znalazło odbicie w zniechęceniu, przeciętnej, wykonywanej bez zapału pracy oraz w ogromnej wadze, czyli otyłości.

Aż do momentu przełomu.

Do szczerej rozmowy z samym sobą i wyartykułowaniu potrzeby bardzo dużej zmiany, takiej która zagwarantuje wyrwanie się ze społeczeństwa nagradzającego przeciętność. Porzucenie życia bez zapału i pasji, zerwanie z pogrążaniem się w niedowartościowaniu przez całą przyszłość, aż do śmierci.

Zmiana jeśli miała gwarantować powodzenie musiała być radykalna.

Wybór padł na:

Navy SEAL i „podstawowy kurs niszczenia podwodnego”.

O szkoleniu, działaniach militarnych, i innych sprawach związanych z pracą żołnierza, o tym przeczytasz w książce. Ja chciałbym się skupić na osobistym treningu i przygotowaniach autora, który podejmował nie tylko wyzwania szkoleniowe i eliminacyjne do najbardziej elitarnych jednostek świata, ale też jego udziałowi w wielu wyścigach ultra i to z powodzeniam.

Wrócę na moment do Navy SEALS

0. Piekielny tydzień i bliźniacy.

Kluczowym momentem szkolenia jest tzw. „piekielny tydzień” (zainteresowani na pewno odnajdą dokumentalne filmy w internecie, które dadzą wyobrażenie czym jest ten kurs), który tak potrafi przemielić człowieka, że nawet bliźniacy z ponadprzeciętnym współodczuwaniem tracą więź, która powraca, gdy drugi z nich zalicza kurs z „piekielnym tygodniem”. Jest to pisane w książce. Kurs, który zmienia radykalnie człowieka, który jest tak brutalny, że można podczas niego nawet stracić życie.

Autor w sumie przechodził przez niego trzykrotnie (sic!).


1. Odchudzanie.

By przystąpić do szkolenia trzeba było spełnić kilka wymogów wstępnych, między innymi mieć odpowiednią wagę do wzrostu, co w przypadku grubasów, a taki był autor, jest dyskwalifikujące.

Ponieważ Goggins w swoim postanowieniu zmiany dokonał znaczącego przełomu, to i na polu działań fizycznych przełożyło się to na drastyczne odchudzanie metodą ekstremalną i choć początki były trudne to wypracował taki oto rytm dnia:

4:30 pobudka, banan, pół godziny kucia na testy, dalej dwie godziny nauki na rowerku stacjonarnym (więc do ok. 7:00); potem basen i 2 godziny pływania, potem siłownia (trening obwodowy pięć, sześć serii po sto, nawet dwieście (sic!) powtórzeń); potem rowerek 2 godziny. Następnie obiad (zauważ, że jest to dopiero kolejny posiłek), na koniec 2 godziny na rowerku i do łóżka, bo następnego dnia zrobić to samo!

W sumie 2 posiłki i około 10 godzin ruchu.

Gdy już mógł biegać, biegał w butach taktycznych.

Jego upór i pragnienie zmiany były tak duże, że potrafił zrezygnować ze spania, by powtarzać niezaliczone ćwiczenia, rzecz jasna od początku wszystkie serie.

Zaczynał z masą ciała 134 kg, a celem było 87 kg w ograniczonym czasie, bo miał na to mniej niż 3 miesiące.


2. Eliminacje biegowe.

Badwater. Znacie to? Bieg w najgorętszym miejscu świata. Marzenie wielu ultramaratończyków. Gogginsa też, ale nie tak łatwo się tam dostać. Trzeba sprostać wymaganiom kwalifikacyjnym: dla niego było to uzgodnione z organizatorem 160 km w czasie zawodów 24 godzinnych. Problemem było, że od pół roku nie biegał, a dzień wcześniej z kumplem wykonał bardzo ciężką sesję treningową na siłowni: wyciskanie, martwy ciąg i przysiady, jednym słowem trójbój siłowy ze sztangą 102 kg (wyciskanie) lub 143 kg (pozostałe).

Zawzięty przebiegł 162,5 km w prawie 19 godzin.


3. Przygotowania biegowe.

Najlepiej metodą startową. Między innymi pobiegł maraton w Las Vegas, który ukończył w 3:08:25 (więc bardzo dobry czas), ale ciągle odczuwając skutki wcześniejszego biegu (te 162,5 w 19 godzin).

Przy okazji drobna uwaga; str 211, pierwszy akapit, autor pisze, ze ostatnie 3 km przebiegł w tempie poniżej 2 minut na kilometr i albo to błąd tłumacza, albo błąd organizatora, który umieścił tablice w złych miejscach (albo ktoś je przestawił), bo jakby tak biegał, to mielibyśmy mistrza świata, mistrza olimpijskiego i zarazem pretendenta do rekordu świata. Jak przeczytasz książkę, to nabierzesz przekonania, że Goggins nie jest takim facetem, który by taką bzdurę sam z siebie napisał.

Właściwe przygotowania do startu w Dolinie Śmierci obejmowały: rowerem do pracy i z powrotem, „kręcenie” na trenażerze eliptycznym nawet dwa razy dziennie mając na sobie 5 warstw ubrań; z tętnem powyżej 170 ud./min utrzymywanym przez 2 godziny. Przed tym lub po tym ergometr wioślarski i „przepłynięcie” 30 km. Biegi ~16 km w temperaturze ~38 stopni w kilku warstwach odzieży i wędrówki z plecakiem ważącym 23 kg.

Zawody: dokonał tego, był 5-ty! (30:18:54) okupując osiągnięcie mety bólem, urazami, kontuzjami, poważnym rozstrojem organizmu, ale kolejnym zwycięstwem nad własnymi słabościami, przyjmując schronienie w bólu.


4. Przygotowania triathlonowe.

Ironman to dla wielu wyzwanie, dla Gogginsa to był Ultraman (10 km / 421 km / 84 km). Na pożyczonym rowerze z za dużymi butami w blokach, na którym w ramach przygotowań przejechał 1600 km w trzy tygodnie przed startem.

Rytm dnia stabilny: pobudka 4:00 I 160 km na rowerze, w weekend ok. 200 km + przebiegnięcie dystansu maratonu, i w zasadzie bez pływania.

Ostatecznie 2 miejsce.


5. Przygotowania rowerowe.

Race Across America (RAAM), to jedno z wyzwań na które się porwał. Przygotowania: pobudka 4:00 i 177 km do pracy na rowerze, na koniec dnia już tylko 30 do 50 km. W weekend co najmniej 320 km, a średni kilometraż tygodniowy to ok. 1127 km.


6. Przygotowania siłowe do podciągania na drążku.

Te pominę, tylko odnotuję wywalczenie rekordu do wpisu w Księdze Rekordów Guinnessa w podciąganiu na drążku przez 24 godziny: 4032.


7. Codzienna rutyna.

Brak czasu na trening to zwykła wymówka, bo gdy nie przygotowywał się do zawodów, a tylko wykonywał swoją pracę, to rozkład dnia wyglądał następująco:

4:00 pobudka, bieg 10 do 16 km, potem 40 km do pracy na rowerze, godzinna przerwa na lunch, to była okazja do wyjścia na siłownię lub bieganie, potem rowerem z powrotem 40 km do domu, około 19:00 kolacja i 22:00 spać.

Na misjach mogło to być „tysiąc podciągnięć przed śniadaniem”, albo setki martwych ciągów, czy wielogodzinna praca na suwnicy, itp.


8. Koszty.

Takiego rodzaju przygotowania i sukcesy, udział w elitarnych szkoleniach wojskowych i ukończenie ich (nie wszystkich) musiały odbywać się kosztem czegoś.

Już sama analiza rozkładu dnia pokazuje, że żył jak mnich: trening - praca - sen. Niewiele więcej.

W takim rytmie dnia nie ma się czasu na bzdury codziennego życia, na przewalanie filmików w internecie „z życia piesków i kotków”, na szwendanie się po sklepach i trwonienie czasu na jałowe seriale.

Życie rodzinne jest w rozsypce: ślub, rozwód, ślub rozwód (2 x tama sama kobieta), ślub, rozwód.

Zniszczenia w organizmie przeogromne, do pełnego rozstroju i dysfunkcji organizmu włącznie, ciągły ból i cierpienie.

W końcu do rezygnacji podczas wyścigu, gdy zrozumiał, że kontynuowanie będzie oznaczało dla niego śmierć. Prawdziwą. Której nie przezwycięży.


9. Ogólne wnioski trenerskie.

Gdy już to wszystko wiesz powtórzę to co napisałem na początku:

Nie, nie jesteś taki sam jak Goggins i nie powtórzysz jego dokonań, ale jego dokonania i dążęnie do nich mogą pozwolić Ci się zmienić. Mogą, ale nie muszą.

Swoim przykładem pokazał, że osoba bez talentu, predyspozycji i uwarunkowań genetycznych, jedynie tytaniczną pracą potrafi wypracować sukces.

Popełniał przy tym wiele błędów, które kompensował odpornością na ból, przezwyciężaniem bólu, zanużaniem się i czerpaniem radości z bólu. Nawet kosztem destrukcji organizmu.

Tak jak Goggins potrafił sobie szczerze powiedzieć, że prowadzi gówniane życie i że jest grubasem i postanowił to zmienić, tak samo Ty możesz to zrobić.

Nie poświęcisz tyle czasu na trening co on, nie pokonasz bólu tak jak on, ale możesz dokonać zmiany.

I w tym kontekście przypomnę jedno z moich ulubionych powiedzeń, które kieruję do swoich zawodników: „brakuje ci czasu na trening - wstań godzinę wcześniej”.


„Nie wznosimy się do poziomu naszych oczekiwań, 
tylko spadamy do poziomu naszego wyszkolenia”.




Brak komentarzy:


podobało się, skorzystałeś? postaw kawę autorowi